Narodziny Krzysztofa

Krystyna z Brzozowa: „Po otrzymaniu od koleżanki nowenny do Siostry Leonii Nastał, kilka lat codziennie prosiłam ją o wstawiennictwo u Boga i Najśw. Maryi Panny, abym została szczęśliwą matką. Urodziłam się z obustronnym zwichnięciem stawów biodrowych. Jako pięcioletnie dziecko przeszłam sześć operacji na biodra w szpitalu w Konstancinie. Zwichnięcie stawów, operacje, prześwietlenia budziły we mnie obawę czy urodzę dziecko. Sprawę tę poleciłam s. Leonii Nastał, która uprosiła dla mnie tak wielką łaskę. 19 IV 1984 r. w szpitalu w Rzeszowie urodziłam szczęśliwie, cesarskim cięciem ze względu na stawy biodrowe, synka Krzysztofa, którego nadal polecam opiece s. Leonii Nastał i proszę o zdrowie maleństwa".

Kamica nerkowa

W 1993 r. wpłynęło podziękowanie Anny K. następującej treści: „Tym listem pragnę podziękować siostrze Leonii Marii Nastał za cudowne uzdrowienie mojego taty, które otrzymał za jej wstawiennictwem. Tato był chory. Lekarz stwierdził kamicę nerkową. Mimo leczenia, stan jego zdrowia pogarszał się. [...] W jednym roku dziadzio zabrał mnie i moją siostrę do Starej Wsi. Najpierw byliśmy na Mszy św. Potem na cmentarzu, a później zaprowadził nas do kaplicy, gdzie spoczywa s. Leonia. Dziadzio dobrze znał to miejsce i tam wszyscy modliliśmy się o zdrowie taty. Wzięłyśmy także do domu troszkę ziemi z grobu. Wracałyśmy bardzo zadowolone, że mamy nowe, cudowne lekarstwo. Wieczorem tato dostał silny ból w nerce, był bardzo zmieniony, twarz jego stała się blada i żółta. Mama była bardzo zmartwiona. Wtedy ja mówię, że jest jeszcze jedno lekarstwo, które pomoże na pewno. Mama wiedziała jakie lekarstwo miałam na myśli, ale nie wiedziała jak go podamy, żeby tato nie zwątpił i nie bluźnił. Wtedy zrobiłam herbatę i wymieszałam z nią ziemię, tak aby tato o tym nie wiedział. Dokładnie pamiętam, jak wraz z siostrą stałyśmy przy łóżku, pełne wielkiej i jeszcze dziecięcej ufności. Byłyśmy wewnętrznie bardzo radosne jak tato pił ten lek. Mama, jak mówi sama, przeżyła to z jakimś wielkim dreszczem i ze łzami w oczach, patrząc na cierpiącego męża i na naszą radość. Po około 15 minutach, tato zawołał mamę do łazienki i pokazał jej kamienie, które wyszły z moczem w wielkim bólu. Od tej pory upłynęło już ponad 10 lat. Tato pracuje i nie powtarza się ta dolegliwość. Obecnie tato ma 53 lata, ja 19 a siostra 20 lat. Wszyscy w domu jesteśmy przekonani, że to cud wyproszony przez s. Leonię. Pragniemy być wdzięczni za otrzymaną łaskę i prosimy o dalsze wstawiennictwo za nami u Boga".

Rak jelit

Monika Gacek opisuje łaskę uzdrowienia przyjaciółki: „13 maja tego roku [1992] zachorowała moja przyjaciółka imieniem Wanda K. - ma lat tyle co ja 67 - dostała silnego bólu brzucha. W szpitalu w Jarosławiu rozcięli jej brzuch i stwierdzili, że to rak jelit. Zaszyli bez operacji, ropa płynęła z brzucha i ustami. Stan był beznadziejny. O jej stanie dowiedziałam się od jej córek, które mówiły: mama coraz słabsza, lekarze nie dawali nadziei, raczej przygotowywali na najgorsze. Ja wciąż modliłam się za nią. Przyszły mi na myśl relikwie i nowenna do S. Marii Leonii. Pojechałam do szpitala. Poznała mnie, ale była bardzo słaba, leżała bezwładna, nie mogła podnieść ręki do ust, aby się napić. Nie mogłam zrozumieć co mówi, bełkotała. Prosiła, żeby ją napoić i obmyć. Co chwila zasypiała. Gdy się obudziła mówię do niej - Wandziu, mam relikwie, szczątki z trumny Sł. Bożej S. Marii Leonii i nowennę. Nie znała jej, ale prosiła, żebym przywiązała jej do łańcuszka, który miała na szyi z cudownym medalikiem Matki Niepokalanej. Przywiązałam, jak chciała. Prosiła mnie: Monisiu módl się do twojej siostrzyczki, bo ja nie mam siły. Stan bardzo ciężki trwał długo, tak że jednej nocy już zdawało się, że będzie koniec. Ja wciąż modliłam się, prosząc Siostrę Marię Leonię, by wstawiła się za nią do Matki Najświętszej i uprosiła jej życie, obiecując, że gdy wyzdrowieje przyjdziemy obie do jej grobu podziękować. Od tej chwili stan chorej się polepszał. Po dwóch tygodniach znowu pojechałam do niej. Zastałam ją siedzącą na łóżku o własnych siłach. Gdy mnie zobaczyła, zawołała na całą salę: Monisiu, szczątki z trumny mnie uzdrowiły. W lipcu przyjechała do domu. Chodziłam do niej, bo mieszka niedaleko mnie. Była jeszcze bardzo osłabiona, ale z dnia na dzień czuła się coraz silniejsza. 15 sierpnia wypełniłyśmy obietnicę. Podziękowałyśmy obie Bogu, Matce Bożej za doznane łaski przez wstawiennictwem S. Leonii".

Plama na ręce

Rachwalska Maria z Dydni, w 1979 r. przyszła do Starej Wsi, by poinformować o łasce uzdrowienia wnuka. Zeznała: „Moja córka, urodziła syna, który miał plamę na lewej rączce, sięgającą od stawu barkowego aż poniżej stawu łokciowego. W szpitalu lekarz orzekł, iż plamy tej nie można usunąć inaczej, jak operacyjnie lub lampami. Córka jednak nie dała chłopca ani na operację, ani na lampy. Gdy chłopiec miał około 3 lat, pojechałam do Starej Wsi i koło bazyliki spotkałam dwie kobiety, które miały zdjęcie s. Leonii z modlitwą. Mówiły o doznanych łaskach za jej przyczyną. Poprosiłam te panie, by dały mi obrazek, lecz powiedziały, że mają tylko jeden, i skierowały mnie do sióstr. Byłam na grobie s. Leonii, a później poszłam do ochronki po obrazek. Obrazek ten dałam córce i modliłyśmy się do s. Leonii w sprawie mojego wnuczka. Po pewnym czasie plama na rączce chłopca zmieniła się - wystąpiły na niej białe plamy, a po kilku dniach plama całkowicie znikła. Uważam, i moja córka również, że jest to łaska uzyskana za przyczyną s. Leonii".

Zapalenie opon mózgowych

W dniu 20 XII 1979 r. Barbara M. z Grodziska Górnego przesłała do Zgromadzenia wiadomość: „Brat mojego męża Józef ur. w Gwizdowie 9, pocz. Żołynia, zachorował z początkiem października bardzo ciężko. Okazało się, że to zapalenie opon mózgowych, do tego zadawnione, z czego przyszło ogólne zakażenie krwi całego organizmu. Był kilka dni w agonii. Lekarze w szpitalu w Łańcucie (oddz. zakaźny) otwarcie nam i jego żonie mówili, że stan jest beznadziejny i bardzo ciężki. Żona jego spodziewała się w tym czasie szóstego dziecka, była bliska rozpaczy, on - jej mąż bardzo młody, bo 35 lat, musi umrzeć. Dawaliśmy na Mszę św. o zdrowie, a ja dostałam od naszych sióstr modlitwę do siostry Leonii i kawałek relikwii trumny. Zaczęłam się gorąco modlić o zdrowie tego chorego. I proszę mi wierzyć, że wracał, codziennie jakby szybciej, do zdrowia i dostał ogromnego apetytu. Żona jego urodziła zdrowe dziecko, dziewczynkę. Ojciec bardzo marzył o dziewczynce. Dziś już powrócił do dzieci na Święta. Wszyscy się cieszą, że dokonał się wielki cud".

Choroba nowotworowa

Podziękowanie Marii R. z 1991 r.: „Dwa lata temu moja mama zachorowała na chorobę nowotworową. List z prośbą o modlitwę wysłałam m.in. do S. Janiny Szumal w Starej Wsi. Odpisała, że siostry w Zgromadzeniu odprawiają nowennę za wstawiennictwem s. Leonii w intencji mojej mamy. Mnie również poleciła korzystać z tego wstawiennictwa. Po operacji, kiedy stan mamy był bardzo ciężki, zrozumiałam, że powinnam pomodlić się za wstawiennictwem kandydata na ołtarze. W pierwszej chwili pomyślałam o trzech: s. Faustynie Kowalskiej, Edmundzie Bojanowskim i s. Leonii, i ich wszystkich chciałam równocześnie zaangażować, ale ostatecznie wybór padł na s. Leonię. Ta modlitwa była dla mnie ogromnym duchowym przeżyciem. Miała miejsce o godz. 9 rano, a po południu dowiedziałam się, że mamę o godz. 9.30 przewieziono z oddziału intensywnej opieki chirurgicznej na salę ogólną, gdzie ją zastałam pełną życia i uśmiechniętą, zupełnie nie podobną do siebie z dnia poprzedniego. Diagnoza pooperacyjna nie rokowała nadziei - złośliwy nowotwór z przerzutami, wykryty o rok za późno. Stwierdzono też, że podczas operacji nie usunięto całości nowotworu. Mama powracała do zdrowia bez komplikacji. Obecnie wyniki kontrolne są zupełnie pozytywne".

Choroba płuc

Wiosną 1990 r. u Kazimierza L. stwierdzono chorobę płuc. Leczony był początkowo w Krośnie, potem w Zakopanem, gdzie rozpoznano raka płuc o nazwie: ziarnica złośliwa i stwierdzono konieczność operacji. Kiedy szpital w Krośnie odesłał chorego na leczenie do Zakopanego, jego żona udała się do sióstr służebniczek w Orzechówce z prośbą o modlitwę. Zarówno rodzina (żona z dwojgiem małych dzieci oraz jej rodzice i teściowie) jak i siostry rozpoczęli nowennę o zdrowie przez wstawiennictwo S. Leonii. Operacja miała miejsce 19 lipca 1990 r. Usunięto 1 płat górnego płuca. Potem nastąpiło leczenie chemią i naświetlania w szpitalu onkologicznym w Krakowie. Podawany miał również enkorton - 16 tabletek dziennie. Chory ze zdziwieniem stwierdza, że taka dawka enkortonu nie uszkodziła mu ani żołądka, ani wątroby. Po wypisaniu ze szpitala w Krakowie pozostawał jeszcze w leczeniu w szpitalu onkologicznym w Brzozowie. Po wybraniu przepisanej chemii i naświetlań, nie stosowano już żadnych leków prócz witamin. Kontrole nie stwierdziły nawrotu choroby. Obecnie jest już trzynaście lat od ukończenia leczenia. Łaskę powrotu do zdrowia z nieuleczalnej choroby rodzina przypisuje wstawiennictwu S. Leonii Nastał.

Paraliż nóg

S. Cherubina Mucha opisuje znany jej przypadek powrotu do zdrowia Anny D.: „Rodzona siostra S. Rafaeli Szmyd, Anna D., doznała paraliżu nóg po urodzeniu dziecka. Nie pomagały stosowane zabiegi lekarskie, wobec czego matka chorej uciekła się o pomoc nadprzyrodzoną. W potarte o cudowny Obraz Matki Bożej Starowiejskiej płótno zawinęła ziemię z grobu Sł. Bożej i obłożyła nią chorą. Wkrótce nastąpiła radykalna poprawa zdrowia położnicy. W liście pisanym przez rodzinę chorej, skierowanym do S. Rafaeli, skąd ja czerpię wiadomości o całym wydarzeniu, zaznaczono, że po silnym wypoceniu się chora poczuła się dobrze i wstała z łóżka. Żyje do dzisiaj, jest zdrowa, chodzi normalnie".

Padaczka

S. Józefa Sukiennik zeznaje w 1980 r.: „Za wyzdrowienie o charakterze cudownym uważam fakt następujący: Nie pamiętam wprawdzie nazwiska, ale kuzynka jednej z naszych sióstr, S. Kryspiny, leczyła się bezskutecznie z padaczki. Przeszło rok temu zjawiła się u nas w Liskowie, skarżąc się na tę dolegliwość przed S. Przełożoną. S. Przełożona zachęciła ją do modlitwy o uzdrowienie za przyczyną Sł. Bożej, dając jej równocześnie szczyptę ziemi z grobu Sł. Bożej ze Starej Wsi i radząc, by odrobinę tej ziemi spożywała z herbatą czy kawą. Z końcem października bieżącego roku, odwiedzając z własną matką Lisków, z radością pochwaliła się, że ataki padaczki od roku zupełnie ustąpiły. Przypisuje to uzdrowienie wstawiennictwu Sł. Bożej. Dodaję, że lekarz, który ją leczył stwierdził, iż wymieniona uzdrowiona nigdy z tej choroby nie wyjdzie.

Pęknięty wyrostek robaczkowy

Zeznanie Marii B. ze Starej Wsi: «Dnia 27 czerwca 1963 r. zostałam jako ciężko chora, przewieziona do szpitala w Brzozowie. Kiedy Dyrektor szpitala mnie zobaczył, zafrasował się, a nie rokując nadziei wyzdrowienia czy nawet życia, obawiał się przystępować do operacji. Moje nogi i ręce były już zimne i skostniałe. „W całym organizmie ropa, wyrostek robaczkowy pęknięty, prosto na stół" - takie były słowa lekarza chirurga. Po operacji, która trwała trzy i pół godziny, Dyrektor stwierdził, że stan jest beznadziejny. Ogólne zakażenie w całym organizmie. Zastosowano streptomecynę i wszelkie inne środki, jakimi szpital dysponował. Stan zapalny utrzymywał się nadal. Podczas całej choroby, widząc bezskuteczność środków medycznych, uciekaliśmy się do modlitw [...] do Matki Bożej Starowiejskiej. Nastąpiło chwilowe polepszenie, lecz szóstego dnia przyszło znowu całkowite pogorszenie i stan beznadziejny. Dyrektor [...] orzekł, że nie pożyję dłużej niż dwie godziny. W tym samym czasie mąż przyniósł kwiaty z grobu S. Leonii Nastałówny, które przyłożył na otwartą ranę. Po przyłożeniu tych kwiatów nastąpił silny wylew ropy drenami i ogólne polepszenie. Od tej chwili czułam się z dnia na dzień coraz lepiej. Po sześciu dniach wróciłam do domu. Widząc tu wyraźną pomoc Matki Bożej Starowiejskiej, wyjednaną za pośrednictwem S. Leonii, chcę złożyć publiczne podziękowanie. Niech każdy, kto to będzie słyszał, zachęci się do wielkiej ufności w Jej wstawiennictwo, bo i lekarze, widząc bezskuteczność ludzkich środków, a później, mój powrót do zdrowia, orzekli, że jest to uzdrowienie niespotykane w medycynie i nazwać by je można cudownymi.

Skrzep w nogach

Stefania K. ze Starej Wsi zeznaje w 1970 r.: "Przed piętnastu laty pochorowałam się ciężko na skrzep w obydwu nogach. Leżałam przez jakiś czas w domu, potem w szpitalu. Dostałam wylewu skrzepu. Lekarze powiedzieli, że nie ma dla mnie ratunku. Usłyszałam ten wyrok, który przeszył mnie jak miecz. Zaczęłam żałować, że tak mało zrobiłam dobrego, że nawet przed pójściem do szpitala nie poszłam do spowiedzi. Potem pogodziłam się z tym, że umrę. Po wizycie lekarskiej jeszcze więcej się w tym utwierdziłam. Skrzep doszedł do serca, stan ciężki. Zaczęłam wołać do siostry Leonii o ratunek. Wciąż widziałam koło mnie stojących bezradnie lekarzy. Po chwili straciłam przytomność. Po odzyskaniu przytomności zaczęłam znowu wołać o ratunek do Matki Boskiej i siostry Leonii. To trwało dość długo. Traciłam przytomność i odzyskiwałam ją. W tej agonii widziałam jakby postać Matki Bożej i Ona wskazywała mi na wyłaniającą się postać siostry Leonii. Potem znowu odzyskałam przytomność. Lekarz zawołał mnie głośno po imieniu. Nie wiem jak się to stało, że w momencie usiadłam na łóżku. Podali mi jakieś krople i znowu straciłam przytomność i tak to trwało do drugiego dnia. Następnie znowu mnie czymś ocucili. Czułam się coraz gorzej, żałowałam, dlaczego dyrektor przerwał mi konanie. Tak się to ciągnęło przez jakiś czas. Gdy mi się chwilowo ulżyło, zaczęłam czytać książkę „Ku szczytom". Nie mogłam jednak długo czytać, bo dobrze nie widziałam na oczy. Pewnego dnia zobaczyłam przez okno siostrę służebniczkę. Myślałam, że to siostra Konstancja Nowak - pielęgniarka. Potem przypatrzyłam się dokładniej i rozpoznałam, że to była siostra Leonia Nastał. Od tej pory zaczęłam mówić (bo przedtem ani nie mówiłam, ani nie słyszałam) i słyszeć. Za trzy dni nogi były prawie zdrowe. To uzdrowienie przypisuję siostrze Leonii. Wszyscy stwierdzili, że umrę, jednak siostra Leonia mnie uzdrowiła".

Uzdrowienie wcześniaka

Maria Ossowska-Jajko, która była jedną z najbliższych przyjaciółek s. Leonii, zeznaje: „Jako nadzwyczajne uzdrowienie przez przyczynę Sł. Bożej znam uzdrowienie Grażyny F. z Dąbrowy Wielkiej koło Sieradza. Było to kilkumiesięczne dziecko nauczycielki ze szkoły w Dąbrowie Wielkiej. Dziecko było w stanie agonalnym, przedwcześnie urodzone. Lekarz uznał stan za beznadziejny. Powiadomiono mnie o tym. Przyszłam z kwiatkami i ziemią z grobu S. Leonii. Położyłam je na główkę dziecka, prosząc S. Leonię o zdrowie. W tym samym dniu zauważono, że dziecko wraca do życia. Na buzi ukazał się rumieniec, otworzyło oczy i do dziś żyje, studiuje farmację, jako bardzo dobra studentka, wierząca i wdzięczna S. Leonii".

Kamienie nerkowe

Krewny mój, Władysław Sz. z Lutczy, był ciężko chory na kamienie nerkowe. Długo się leczył. Lekarze uznał jego stan za beznadziejny, nie chcieli użyczać już mu swojej pomocy, on sam był całkowicie zrezygnowany i pewny, że umrze. Nie był w stanie poruszać się o własnych siłach. Jego siostra, Ludwika Bukowiec z USA, przypuściła atak modlitw za pośrednictwem Sł. Bożej, by go ratować w nieszczęściu. Szczęśliwym trafem chory uzyskał adres lekarza specjalisty, który mu tak skutecznie pomógł, że pacjent dźwignął się z choroby i jest całkowicie zdolny do pracy w gospodarstwie rolnym. Wspomniana wyżej siostra jego, Ludwika, przyjechała specjalnie z USA do Polski, by podziękować za odzyskanie zdrowia swego brata. Jest pewna, że łaskę uzdrowienia brata zawdzięcza S. Leonii".

Porażenie paraliżem

Ks. Jan Przygoda SJ, długoletni proboszcz w Starej Wsi, zeznaje w procesie diecezjalnym w 1980 roku: „Mniej więcej dwa lata temu, mój rodak Gołda, pochodzący z Lutczy, a przebywający w Ameryce, został porażony paraliżem. Po modlitwach całonocnych przez pośrednictwo Sł. Bożej, stan zdrowia tak się poprawił, że lekarze powiedzieli, iż to pewno cud. Po tym wypadku przyjechał z żoną do Polski, aby specjalnie pomodlić się na grobie Sł. Bożej i podziękować za łaskę uzdrowienia. I zamówili w tej intencji Mszę św. w naszym klasztorze.

Paraliż

Józef K. z Bliznego w 1962 r. został nagle przy pracy tknięty paraliżem. Nastąpił bezwład prawej części ciała i zupełny zanik mowy. Sześciotygodniowe leczenie w szpitalu w Brzozowie nie przyniosło żadnej poprawy. Przewieziony został do domu bez nadziei wyzdrowienia. Siostra zakonna, która go odwiedziła, zachęciła do modlitwy o zdrowie przez przyczynę S. Leonii, dając mu ulotkę z modlitwą. Równocześnie z chorym o jego wyzdrowienie modliły się też siostry. W niedługim czasie nastąpiło wyraźne polepszenie stanu zdrowia. Chory chodzi bez trudności. Powróciła mu też mowa.

Guz w jamie brzusznej

Helena M., służebniczka starowiejska, w maju 1957 r. poczuła w jamie brzusznej guz. Lekarz zadecydował operację, której dokonano na klinice w Łodzi. Usunięto guz i organy, na którym był umiejscowiony (macica i jajniki). Badanie histopatologiczne wykazało raka złośliwego. Po dziesięciu dniach, stan chorej gwałtownie się pogorszył. Ponownie otwarto jamę brzuszną. Zauważono przerzuty na jelita oraz płyn surowiczny w jamie brzusznej. Siostra towarzysząca operacji stwierdza: „Takiego złośliwego raka mieliśmy dotąd tylko dwa przypadki". Przebieg pooperacyjny w pierwszych dniach był dość ciężki. Zgromadzenie rozpoczęło modlitwę o powrót siostry do zdrowia przez przyczynę S. Leonii. Stan zdrowia chorej ulegał poprawie. Po dwu tygodniach wypisano ją ze szpitala. Dłuższy czas była na rekonwalescencji. Z początkiem 1958 r. podjęła pracę. Siostra żyje dotąd. Obecnie liczy 97 lat.

Ropa w głowie

Teresa Ś. z Częstochowy: „W czerwcu 1951 r. zachorowałam ciężko. Opinia specjalisty lekarza uznała zbierającą się ropę w głowie oraz konieczność natychmiastowej operacji. Z powodu braku miejsca w szpitalu, zostałam kilka dni w domu, biorąc przepisane tymczasowo lekarstwo. Tak ciężkiej operacji bardzo się bałam. Odwiedzająca mnie siostra dała mi fotografię S. Leonii z modlitwą, zachęcając do odprawiania nowenny. [...] Piątego dnia nowenny, po zbadaniu, lekarz uznał ze zdziwieniem znaczne polepszenie, zapewniając mnie, że na razie operacji nie będę poddana. Po powtórnej wizycie, lekarz oznajmił, że jestem zdrowa, ku wielkiej mojej radości. Obecnie jestem zupełnie zdrowa i nie odczuwam żadnych bólów".

Wrzód w głowie

Ludwika B. opisuje swoje uzdrowienie: „W roku 1947 utworzył mi się w głowie wrzód. Z powodu bardzo dotkliwych bólów przeprowadzono operację. Po kilku latach zaczęła sączyć się ropa z ucha. Nie chciano przeprowadzić powtórnej operacji ze względu na wielkie ryzyko. Wyciekanie ropy z ucha trwało ponad 20 łat. W roku 1976 w uchu wytworzył się polip i nasilały się bóle głowy. Lekarz laryngolog orzekł, że bezwzględnie konieczna jest operacja, lecz nie poddałam się jej, ponieważ obawiałam się skutków. Operacja bowiem mogła doprowadzić do paraliżu. W rok później ropa z ucha przestała się sączyć i wzrosły bóle w tylnej części głowy. Lekarze stwierdzili, że ropa gromadzi się w głowie i zachodzi obawa, że dostanie się do mózgu, co mogło spowodować śmierć. W końcu zdecydowałam się na operację. Termin operacji wyznaczono na 27 grudnia 1977 r. Jednakże w listopadzie i grudniu, ja i cała moja rodzina, modliliśmy się do s. Leonii. Również siostry w Starej Wsi modliły się o moje zdrowie za przyczyną Sł. Bożej. W grudniu, stan zdrowia nagle się poprawił. Całkowicie ustały bóle głowy, a zdjęcia rentgenowskie nie wykazały żadnych zmian chorobowych. Lekarz stwierdził wyzdrowienie. Cały czas modliłam się z głęboką wiarą i wierzyłam we wstawiennictwo S. Leonii. Jestem przekonana, że za jej przyczyną odzyskałam zdrowie".

Egzema

Maria K. z Kalisza dzieli się radością z łaski doznanej w 1949 roku: „Wielebnej Siostrze Przełożonej donoszę uprzejmie, że otrzymałam od jednego z Ojców Jezuitów obrazek śp. S. Leonii Nastałówny (z cząstką habitu), którą prosiłam o wstawiennictwo u Boga, żeby mi przeszła uparta egzema. Przed tym trzech lekarzy zapisywało mi różne lekarstwa, które nie skutkowały, więc miałam mieć transfuzję krwi. Obawiałam się tego i modliłam się, aby S. Leonia wyjednała mi poprawę zdrowia. Dobry Bóg wysłuchał, gdyż egzema mi przeszła bez stosowania transfuzji krwi. Proszę podziękować w moim imieniu za tę łaskę Matce Boskiej Starowiejskiej i S. Leonii i prosić Ją o dalsze orędownictwo w niebie, abym mogła pracować ku chwałę Bożej".

Gruźlica skóry

S. Zygmunta Płaza wspomina przypadek, który znala jeszcze z okresu wojny: „W czasie okupacji byłam na placówce zakonnej w Radymnie, wykonywałam między innymi funkcję opiekunki chorych. Zgłaszała się po poradę do mnie dziewczyna z Sośnicy, imię jej Anna, nazwiska nie pamiętam. Cierpiała na gruźlicę skóry, leczyła się w szpitalach w Przemyślu i w Jarosławiu, opiekował się nią lekarz Malik Józef z Radymna, kuracje nie dawały rezultatów. Stan chorej był ciężki, miała ropiejące rany na nogach, psuło się ciało. Stosowane przeze mnie medykamenty nie przynosiły chorej ulgi. Zaleciłam pacjentce i jej rodzinie odprawienie nowenny do Sł. Bożej, nasz dom zakonny również gorliwie się modlił. Ogromnie zależało mi na tym, by chorej pomóc. Miałam pukiel włosów Sł. Bożej. Dyskretnie dołączyłam je do przyłożonej na rany chorej maści tranowej. Ona nic o tym nie wiedziała. Z silną wiarą, ale i z bijącym sercem, oczekiwałam na rezultat. Skutek był nieoczekiwany. Chora zgłosiła się następnego dnia, radosna i uśmiechnięta. Przyszła na piechotę, choć poprzednio ojciec przywoził ją furmanką. Okazało się, że wszystkie rany się zagoiły, pozostały jedynie blizny. Nie potrzebowała już mojej pomocy. Spotykałam ją później, wiem, że pracowała jako traktorzystka. Rodzina jej wyjechała następnie na ziemie zachodnie".

Ciężki wypadek drogowy

Ireneusz Goliszewski, 20-letni młodzieniec, uległ ciężkiemu wypadkowi drogowemu. W dniu 25 czerwca 1979 r. spadł z wysokości około 9 metrów, uderzając głową o betonowe podłoże. Nieprzytomny został odwieziony do szpitala w Strzelcach Opolskich. Początkowo miał chwilowe przebłyski świadomości. 30 czerwca stan zdrowia pogorszył się. Został odwieziony do szpitala wojewódzkiego w Opolu. Stwierdzono: wstrząs mózgu, złamanie kości skroniowej, złamanie podstawy czaszki, krwiak okularowy, złamanie obojczyka. Ojciec, który pojechał do niego, został poinformowany przez lekarza, że syn przygotowywany jest do operacji, ale czekają na poprawę tętna, gdyż jest prawie nieuchwytne. W tym dniu, odwiedziła chorego jego ciocia - siostra zakonna Bronisława Goliszewska. Lekarz poinformował ją o stanie zdrowia chorego i przygotowaniu do operacji, zaznaczając: "Robimy co można, by uratować życie, a reszta w ręku wyższej siły". Pozwolił na krótkie odwiedziny. Gdy weszła do sali, chory leżał w stanie zamroczenia. Przyniosła ze sobą w woreczku ziemię z grobu s. Leonii. Ruchem ręki trzymającej ziemię zatoczyła koło nad zbolałą głową, modląc się słowami: "Leosiu pomóż, Leosiu wstaw się za tym nieszczęśliwym dzieckiem przed tronem Boga, a Bóg na pewno siła swej łaski dopełni reszty i uzdrowi go". Po chwili odeszła. Ojciec chorego zeznaje, że jeszcze w tym samym dniu, po południu, Ireneusz odzyskał całkowitą przytomność. Bóle głowy ustąpiły, zaczął chodzić, poczuł głód. Zaniechano operacji. Lekarz poinformował matkę, która odwiedziła chorego, że stan jest zadowalający, ale widzenia się z synem nie udzielił, by przeżycie nie pogorszyło jego zdrowia. 3 lipca odwiedził Ireneusza rodzony brat. Otrzymał pozwolenie widzenia i rozmawiali swobodnie. Chory wyraził chęć wyjścia ze szpitala, bo czuł się dobrze. 6 lipca został przekazany ze szpitala wojewódzkiego do neurologicznego. Ojciec, który wraz ze swą córką odwiedził go 8 lipca, zeznaje: "Na korytarzu zobaczyłem moją siostrę Bronisławę, wychodzącą z sali, na której Ireneusz leżał. Podbiegłem do niej, by szybciej zaspokoić ciekawość o stanie zdrowia. Odpowiedziała mi, że Irek zdrowy, radosny, że wkrótce powróci do domu, ale musi przejść jeszcze szereg dodatkowych badań. Myślałem, że ogłupieję z radości, że słuch mnie zawodzi. [...] Niecierpliwie czekałem na czas odwiedzin aż będę wpuszczony na salę. Dziwny widok przedstawił się moim oczom. Syn był radosny, rumiany i cieszył się nami jak dziecko". Dnia 19 lipca opuścił szpital. Przez cały miesiąc pomagał rodzicom w pracy przy gospodarstwie. Od września 1979 r. podjął pracę w cementowni Strzelce Opolskie. Lekarz szpitala w Strzelcach Opolskich, K. R., oświadcza na piśmie: "Zadziwiająco szybki powrót do zdrowia przy tak dużych zmianach pourazowych mózgu i czaszki trudno jest wytłumaczyć naturalnie, jedynie działaniem sił odpornościowych i leków".