Dziennik, Zeszyt II (125)

9 VII [1936 r.] Czułam się ogołocona ze wszelkiego dobra. Ze smutkiem myślałam - jak ja mogę zbliżyć się do Komunii św.?

Głos wewnętrzny szepnął: Komunia św.jest więcej sprawą Trójcy Przenajświętszej niż twoją zostaw Bogu przygotowanie.
10 VII [1936 r.] W czasie mojej męki doznawałem, obok gwał­townych cierpień fizycznych, wiele bólu i cierpień duchowych. Owszem, one przewyższały pierwsze. Każdy akt bólu fizycznego przyjmowałem jako zadośćuczynienie za osobny grzech czy ro­dzaj grzechów, a równocześnie duszę moją przygniatał, jak winna prasa, widok zniewagi wyrządzonej Bogu przez ten grzech. Kiedy brałem na swoje ramiona krzyż, a raczej gdy Mi go wtłaczano na ramiona, członki moje przeniknął tak gwałtowny ból, że gdyby nie wyższa siła, byłbym padł na ziemię.

Ty wiesz, jaki ból sprawia ucisk rany - a moje ramiona były poszarpane ranami. Ina takie żywe, ociekające jeszcze [13] krwią rany wtłoczono Mi ciężar krzyża. Był to nie tylko ciężar gatunkowy drzewa, ale i ciężar grzechów, za które krzyż podjąłem - ich widok daleko boleśniejszym krzyżem przytłaczał Mi duszę. Kto przeży­wał wyrzuty sumienia po dopuszczeniu się choćby jednego grzechu ciężkiego, wie, jak wielki jest jego ciężar. On przygniata duszę, spędza sen z powiek, z twarzy świeżość i uśmiech, z serca radość i pokój. A Ja wszystkie tego rodzaju udręki przyjąłem do swojej duszy, a cierpiałem także za tych, którzy w zatwardziałości serca pędzili swoje życie, bo za ich grzechy trzeba było również złożyć zadośćuczynienie nieskończonemu Majestatowi.

Pan Jezus pozwolił mi widzieć w duchu, jak wyglądał w chwi­li, gdy brał [14] krzyż na swe ramiona. Widziałam, jak śmiertelna bladość pokryła Jego najświętsze oblicze, rumieniła ją tylko krew spływająca spod cierni. Jezus drżał na całym ciele, drżała każda tkanka najświętszego ciała, a jednak Pan Jezus ruszył w swoją dro­gę kalwaryjską. Stąpał powoli, z trudem podnosząc nogi, pochylał się pod ciężarem krzyża coraz więcej, chwiał się tak, że mi się zda­wało, że upadnie za każdym krokiem. A jednak Jezus szedł i od­mawiał jakieś modlitwy. Dosłyszałam, jak mówił: Ojcze, wejrzyj na Serce Twego Syna, na chwałę i zadośćuczynienie, jakie Ci za grzeszników składa, a gdy oni udadzą się do miłosierdzia Twego, racz im łaskawie przebaczyć i odpuścić (Fragment modlitwy odmawianej po Litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa). [15] Ojcze, zachowaj mój Kościół w świętości prawdy, a wszystkim jego wiernym dzieciom daj szczęście w Twej chwale, przez mękę i śmierć moją. Potem odmawiał Jezus modlitwy, których już nie dosłyszałam, bo głos Jego był coraz cichszy. Wreszcie wydał Jezus bolesny jęk i padł na ziemię, a na Jego barki powaliło się drzewo krzyża. Przez chwilę leżał Pan Jezus bez żadnego znaku życia, tylko spod cierni popły­nęła krew, bo drzewo krzyża jednym końcem uderzyło o ciernio­wą koronę. O, jakże pragnęłam przyjść Panu Jezusowi z pomocą, jak pragnęłam zdjąć z Niego krzyż. Serce moje pełne było bólu. Jezusa szarpnęli za sznury żołdacy, by powstał, a On z trudem podniósł się, a pierwsze Jego spojrzenie było na mnie skierowane, [16] jakby się chciał przekonać, czy jestem.

Moja Leonio - odezwał się Jezus - czy wiesz, co spowodowało mój pierwszy upadek? Oto widok pierwszych grzechów ciężkich. Gdybyś ty wiedziała, jaki to ból okropny ściska serce na widok dusz, które przed chwilą pięknością swoją podobne były aniołom, były mieszkaniem Trójcy Przenajświętszej; jeszcze przed chwilą Ja byłem królem tych dusz, a oto naraz dusza z całą świadomością odwraca się od Boga, gardzi Jezusem, jednym silnym, złośliwym pchnięciem wytrąca ze swego serca Jezusa, a On pod wpływem tego uderzenia pada na ziemię, a przez to samo wejście, którym wytrącono Jezusa, wchodzi szatan. Jezus, doznawszy takiej wzgar­dy, nigdy nie wróciłby do tej duszy, gdyby nie miłość nieskończona, która każe Mu ratować wszelką nędzę, a nawet złość. Miłość każe Mu umrzeć, [17] by dusza żyła.