Dziennik, Zeszy V (165)

10 XI [1936 r.] Zaczęłam odprawiać czytanie duchowne. Na­tychmiast jednak nastąpiło  nadprzyrodzone  skupienie  duszy, łzy gorące popłynęły mi z oczu. Miałam jeszcze na tyle siły, że poprosiłam siostrę, która była ze mną, by mnie zostawiła samą. Przed oczyma duszy stanęła mi żywo scena skazania Jezusa przez Piłata na śmierć. Któryś z urzędników Piłata ujął w swoje ręce trąbkę, wzniósł ją do góry i zatrąbił, oznaj[9]miając skazanie Pa­na na śmierć. W tym samym momencie aniołowie w niebie zatrą­bili dziwnie bolesnym tonem - ale tak, że zamiast dźwięku trąb usłyszałam żałosne wyznanie: „Jezus - Syn Ojca przedwiecznego - skazany na śmierć". Powtarzało się to kilkakrotnie - niebo się otwarło nad Jezusem. Ojciec niebieski spoglądał z niepojętą miło­ścią na Pana Jezusa, powtarzając: Ten jest Syn mój miły, w którym mam upodobanie (por. Mt 17, 5). Aniołowie zaczęli błagać, by im pozwolił iść na ziemię, cierpieć za ludzkość, by Jezus nie umierał. Lecz Ojciec niebieski powiedział: Jezus dobrowolnie przyjął na siebie wyrok śmierci. Patrzcie, jak On cichy, pokorny, [10] jak pogodny w ma­jestacie cierpienia. On ludzkość całą zbawi, przywiedzie do moje­go domu, uszczęśliwi swoją męką i śmiercią krzyżową wszystkich, którzy się doń zbliżą przez wiarę i miłość. Aniołowie raz jeszcze zatrąbili: „Jezus (a brzmiało to tak przeciągle i boleśnie, że mi się zdawało, że moje serce spali się od jakiegoś tajemniczego ognia miłości), Jezus - Zbawiciel świata - skazany na śmierć". Było to coś rozdzierającego. Oblicza aniołów pełne były bólu. Ale oto niebo się zasłania. Przed oczyma duszy otwiera się piekło. I tam jakaś tajemnicza trąba zawyła tak, że w całym piekle słychać było najwyraźniej: „Jezus skazany na śmierć". [11] Przy słowie „Jezus" szatani i potępieńcy upadli na kolana, a potem zawyli przeraźli­wym głosem, powtarzając jak echo: „Jezus skazany na śmierć". Nie zauważyłam, by się szatani cieszyli. Owszem, jakaś niepoję­ta, spotęgowana w nich była rozpacz. Czuli, że skazany został na śmierć Ten, który jest zwycięzcą śmierci, piekła i szatana. Rzu­cili się na potępieńców z wściekłością, dręcząc ich nielitościwie, szarpiąc ich na strzępy ze złości, że oni powiększają ich mękę, bo się dali uwieść ich diabelskim podszeptom. Drżałam z bojaźni, by nie usłyszeć jakiegoś przekleństwa rzuconego na Jezusa. On stał taki biedny, drżący z bólu, [12] opuszczony od wszystkich. Nie tylko o uszy Jego, ale i o Serce Jego najświętsze obijały się sło­wa: „Ukrzyżuj, strać Go" (por. Mk 15, 14). A potem usłyszał ten sam wyrok, który brzmiał w niebie i w piekle: „Jezus skazany na śmierć".

Upadłam na kolana przed Sędzią wieków, przepraszając Go za zaślepienie ludzi. Trąba ciągle wyła, ale w jej tonach usłyszałam obecnie głos archaniołów: „Umarli, wstańcie na sąd. Wstańcie na sąd, cisi, pokorni, zapomniani i wzgardzeni. Wstańcie na sąd, du­sze dziewicze, idące przez życie w umartwieniu i pokucie. Wstań­cie na sąd wy, którzyście byli sędziami ludu, i wy, którzy byliście sądzeni. Pójdźcie - oto Jezus, sam osądzony [13] tak niesprawie­dliwie, będzie dla was łagodny, miłosierny, boście starali się być podobnymi Jego Bożemu Sercu. Pójdźcie i wy, coście gardzili Jezusem. Spojrzyjcie, do jakiego stanu umęczenia doprowadzi­ła Go złość wasza. Potępiliście Go na śmierć, nie będziecie mieć żywota w sobie. Pójdźcie raz jeszcze usłyszeć z ust Jego wyrok, który sami wydaliście na siebie". Zdawało mi się, że ze wszyst­kich krańców świata zbierają się zmarli (W wersji oryginalnej, atramentowej tekstu jest w tym miejscu wyraz "trupy", przekreślony ołówkiem i poprawiony również pismem ołówkowym, być może przez samą s. Leonię, na "zmarli". Ta ostatnia wersja jest we wszystkich odpisach), upadając przed Jezusem z korną czcią i miłością. Ja nie odrywałam oczu od Niego. W du­szy brzmiał mi bez ustanku wyrok: „Jezus skazany na śmierć". O, jak bardzo pragnęłam umrzeć, by Jezus nie umierał, albo umrzeć z Nim razem...