Dziennik, Zeszy III (136)

5 VIII [1936 r.] Błagałam o pomoc Trójcę Przenajświętszą, by Pan Bóg miał chwałę z moich rekolekcji trzydniowych. Dobrze się czułam [8] w Bogu, pomimo że oschłość zaległa mi duszę.
Tuliłam się do Serca Ojca niebieskiego jak maleńka dziecina, któ­ra w nikim - jak tylko w matce - szuka ratunku.
Klęczałam przytłoczona oschłością aż do podniesienia w cza­sie Mszy św. o godz. ósmej. Po podniesieniu, na ołtarzu, w posta­wie leżącej, ukazało się wśród miłej i łagodnej jasności Dzieciątko Jezus - maleńkie jak niemowlę. Od ramionek aż poniżej kolan zarzuconą miał Pan Jezus białą pieluszkę, rączki były nieprzykryte, główkę otaczała złocista poświata. Pan Jezus rozłożył rączki, jak to czyni kapłan przy Mszy ś w., wpatrzony był w górę i szeptał jakieś modlitwy, ale po cichu. [9] Następnie złożył je na krzyż na piersiach i znowu rozłożył, tym razem aż tak szeroko, jakby je kładł do przybicia na krzyżu. Zdawało mi się, że miał przebite rączki, lecz nie jestem pewna. Tuż poza główką Pana Jezusa stała Matka Najświętsza w białej szacie, z rękami złożonymi jak do mo­dlitwy. Z ramion Jej spływał płaszcz niebieski, przetykany złoci­stymi gwiazdami. Płaszcz ten spływał aż pod korporał, na którym spoczywało Dziecię Jezus.
Skoro ujrzałam Matkę Najświętszą, rzekłam: Patronko i Mat­ko kapłanów, polecam Ci wszystkich kapłanów całego świata, a szczególniej tego, który teraz odprawia Mszę św. To jest mój spowiednik, błogosław mu, Matko. A Maryja rzekła: Dam [10] mu źródło wszelkich błogosławieństw - Jezusa. W tej chwili usłysza­łam dzwonek oznajmiający Komunię kapłańską. Zdziwiłam się, co się stało, bo dopiero było podniesienie i nie słyszałam dzwonka na Agnus Dei. Zamierzałam przystąpić do Komunii św. dopiero na ostatniej Mszy św., tymczasem Matka Najświętsza skinęła na mnie i rzekła: Przybliż się - dam ci moją Dziecinę Jezus. O, skąd Go weźmiesz, Matko - odezwałam się - wszak dałaś Dzieciątko kapłanowi. Widzę, jak się tuli do jego duszy. Uśmiechnęła się lek­ko Matuchna Niepokalana i pokazała mi znowu maleńkiego Je­zusa, a kiedy zbliżyłam się do balasek, Maryja podała Dzieciątko kapłanowi. Jezus [11] skrył się w Hostii, którą ja przyjęłam i pełna szczęścia zaniosłam do swojego kącika, by móc Pana Jezusa upieścić i kochać. Jezus powiedział: Zamierzałaś być do [godziny] dwunastej w kościele. Idź jednak do domu i zapisz wszystko, co miałaś polecone. Zapewne dlatego, by mi nie było żal odchodzić, Pan Jezus znowu napełnił moją duszę oschłością. Lecz cóż znaczy oschłość, gdy Jezus jest w duszy? Nie mogąc darzyć Pana Jezusa gorącym wylewem uczuć, słałam Mu pod stopy pragnienia ofiary, wyniszczenia (opuszczono "się" po wyrazie "wyniszczenia") siebie wśród cierpień i prac, ufna, że i na umartwie­nia dostanę jeszcze pozwolenie, jeżeli się w to wmiesza Jezus. Po­nad wszystkie jednak pragnienia górowało [12] jedno, by się nade mną wypełniła wola Boża.