Dziennik, Zeszyt III (137)

Kilkakrotnie w ciągu dnia dane mi było wznieść się aż do Serca Ojca niebieskiego. Darzyłam Go wszystkim, co mogłam znaleźć w swej duszy miłego Ojcu, na co tylko może się zdobyć serce ko­chające, a nade wszystko błagałam, by raczył spełnić w mej duszy to, co chce oglądać we mnie przez wieczność całą. Jak dobry jest Ojciec niebieski - ile w Nim czułości i serdeczności - pomimo nieskończonego majestatu. Nigdy nie odstrasza mnie ten majestat, przeciwnie, dziwną napełnia ufnością. O, jakże bardzo pragnę moje niebo spędzać na łonie Ojca przedwiecznego, choćbym była pozba­wiona wszelkiej radości. Małe [13] dzieci nie są wybredne -jedno spojrzenie, jeden uśmiech matki jest ich rozkoszą, jest szczęściem.
W jednym z takich uniesień duszy, w objęciach Ojca najuko­chańszego, błagałam Go, by mnie ukrzyżował, a przez to upodob­nił do Pana Jezusa. Czułam jednak, że proszę o łaskę niepojętą, toteż poddałam się Jego woli bez zastrzeżeń, błagając Matuchny Niepokalanej o wstawiennictwo. Wówczas, w najgłębszych tajnikach duszy, lecz jakby gdzieś na niebios szczycie, ujrzałam Matuchnę Niepokalaną. Byłam świadkiem, jak do Maryi płynęły z ziemi, ze wszystkich stron, westchnienia, prośby, jęki, łzy, ża­le, pragnienia. Ani jednego nie odrzuciła Maryja, ani jednego nie odłożyła na [14] później, ani o jednym nie powiedziała, że to drob­nostka i nie ma się czym zajmować. Nie było u Matki Najświętszej kolejności w zajmowaniu się jakąś sprawą. Zapewne dlatego, że jest Matką Bożą, mogła naraz wszystko załatwiać. Zwracała się do Boskiego Syna i z pokorą, ale i z wpływem Matki mówiła o każdej duszy. Myślałam wówczas, że Maryja jest jakby stacją odbiorczą i nadawczą. Nie tylko wszystkie łaski przez Nią spływają na zie­mię, ale także wszystkie modlitwy przez Nią wchodzą do Boga.
Próbowałam w ciągu dnia rozmyślać o nieskończonych doskonałościach Bożych. Najczęściej jednak zatonęłam w jednej, a wła­ściwie w Bogu samym, a znalazłszy [15] się w obliczu Trójcy Przenajświętszej, zapominałam o własnym myśleniu. Pragnęłam przeistoczenia się w Jezusa, pragnęłam nie mieć już nawet wła­snych pragnień, tylko Boże. Próbowałam także myśleć o śmierci. Chciałam się przejąć jej grozą, ale usiłowania były daremne. Myśl o śmierci, choćby natychmiastowej, zdolna jest zrodzić w mej du­szy tylko radość na myśl o tym, że złączę się z Bogiem na wieki już i niepodzielnie. Wabi duszę, co prawda, urok cierpienia; chcia­łaby żyć w najsroższych cierpieniach całe dziesiątki lat, gdyby wiedziała, że Bogu przysporzy tym chwały, ale ponad wszystko kocha Boga samego, dla Niego samego. Ach, kiedyż Go ujrzę - jako jest? (por. 1 J 3, 2).